Gdyby ktoś mi kilka lat temu powiedział, że pokocham patomorfologa z trudnym charakterem i skłonnością do pakowania się w kłopoty grubszego kalibru niż mój rachunek za prąd, popukałabym się w czoło. A jednak – Seweryn Zaorski wszedł do mojego życia z drzwiami, futryną i sarkazmem, który w normalnych warunkach kwalifikowałby się do interwencji społecznej.
I tak oto dotarliśmy do „Cieni pośród mroku”, szóstego tomu jego historii – czyli tej części, w której niby miało być spokojnie, a wyszło jak zawsze: trupy, tajemnice i emocjonalne tsunami. Tyle że tym razem podobno to koniec. Oficjalny, nieodwołalny i – co najgorsze – naprawdę dobry.
Nie będę ściemniać: jeśli nie znasz poprzednich tomów, to nie wiesz, w co się pakujesz. A uwierz, Zaorski nie jest typem, który delikatnie wprowadza do swojego świata. On raczej rzuca na głęboką wodę i trzyma pod nią tak długo, aż nauczysz się oddychać przez zęby.
Zapraszam do recenzji finału, po którym zostały mi emocjonalne zwłoki i niezdrowa potrzeba czytania wszystkiego, co jeszcze napisał Mróz.
Tytuł: Cienie pośród mroku
Cykl: Seweryn Zaorski (tom 6)
Ilość stron: 528
Wydawnictwo: Filia
Cena: okładkowa 49,90 zł, natomiast na empik.com znajdziecie ją już za 29,99 zł.
Są książki, które zabierają nas w podróż. I są takie, które zabierają nam powietrze.
„Cienie pośród mroku”, to podobno ostatni tom serii o Sewerynie Zaorskim, ale czy na pewno? To nie tylko finał kryminalnej układanki – to mocne, emocjonalne domknięcie opowieści, która przez sześć części prowadziła nas przez ciemność, ból, tajemnice i… nadzieję.
Ale powiedzmy to od razu:
📌 To nie jest książka, od której warto zaczynać przygodę z serią.
Tu trzeba znać wcześniejsze tomy. Trzeba pamiętać decyzje, błędy i blizny. Bo to właśnie one mają w tej historii największe znaczenie.
🌫 „Zostaną po nas tylko kości” – i prawdy, które w nich drzemią
Kiedy poznajemy Seweryna i Burzę w tej części, wydaje się, że w końcu los im odpuścił. Zbudowali coś kruchego, ale prawdziwego. Coś, co można nazwać namiastką normalności. I właśnie wtedy przeszłość upomina się o uwagę – nie subtelnie, nie delikatnie. Raczej brutalnie i bezlitośnie.
Znalezisko na terenie dawnych umocnień wojennych wydaje się kolejnym lokalnym echem historii. Do momentu, aż okazuje się czymś znacznie więcej. I znów – jak to u Mroza – nic nie jest takie, jakim się wydaje.
Z każdą stroną atmosfera gęstnieje, a bohaterowie – choć znani i bliscy – odsłaniają nowe twarze. I nie są to twarze ludzi, którzy wygrali. Są to twarze tych, którzy po prostu przetrwali.
🧠 Dojrzałość emocjonalna, jakiej potrzebował ten finał
Remigiusz Mróz zaskakuje tu nie tylko fabularnym twistem, ale też tonem. W „Cieniach pośród mroku” nie ma już miejsca na brawurę czy tanie efekty. Jest za to refleksja, spokój podszyty lękiem i bardzo ludzka prawda: nie wszystko można naprawić, nie wszystko da się wybaczyć. I nie każda historia zasługuje na happy end.
Seweryn dojrzewa – nie w hollywoodzkim sensie, ale tak, jak dojrzewają ludzie po przejściach. Burza również nie jest już tylko silną kobietą – jest kimś, kto nauczył się nie tylko walczyć, ale i godzić z tym, że nie każda walka kończy się zwycięstwem.
⚖️ Zakończenie, które zostaje w czytelniku
To nie jest książka, którą odkłada się na półkę z ulgą. To jest książka, po której trzeba milczeć.
Bo to, co Mróz zrobił w finale, nie ma nic wspólnego z wygodną konkluzją. To nie domknięcie dla porządku. To emocjonalna puenta, która boli – ale boli prawdziwie.
Czy mnie satysfakcjonuje? Tak. Ale to satysfakcja dorosła, gorzka. Bez fanfar. Bez obietnic, że wszystko będzie dobrze.
I właśnie dlatego ta historia zapada w pamięć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Każdy czytelnik patrzy na książkę przez własny pryzmat. Jeśli masz ochotę, podziel się swoim spojrzeniem – jestem bardzo ciekawa! :)